Wróciłam z Polski zadowolona, było cudnie. Prawie wszystko co miałam do załatwienia, załatwiłam.
... ale jak pewna reklama głosiła, prawie robi wielką różnicę.
Nie udało mi się zrobić czegoś, na co miałam wielką chęć. Niestety, nie zdołałam odwiedzić pewnej Miłej Osoby na M.. :( Mam nadzieję, że Jej jest też trochę przykro?! Przepraszam, że się nawet nie odezwałam!!!
Pobyt w Polsce choć wspaniały, miał swoją "łyżkę dziegciu". Dziecię moje pierworodne zmuszone było kilka razy odwiedzić lekarza, a bo to zatoki się akurat odezwały, a to harce na młodej trawce skończyły się taką wysypką, wysypiskiem na całym ciele, że moje oczy czegoś takiego nawet na obrazkach nie widziały. Dramat normalny. Po powrocie drugie Dziecię dość nieprzyjemnie na zdrówku podupadło i ciągle jeszcze się z paskudztwem zmaga. Jak pewnie z każej mamy, tak i ze mnie w takiej sytuacji powietrze dość skutecznie schodzi i ochota mija na wszystko.
Coś... tam jednak staram się robić, coś... tam obiecałam i słowa dotrzymałam.
Julka - córka moich znajomych, miała w minioną sobotę chrzciny i w prezencie zrobiłam dla niej komlecik, który zapakowany w to:
... powędrował pod właściwy adres.
Insirację znalazłam na Ravelry, cóż za niespodzianka :) Zakupiłam nawet wzór na
butki, ale z niego nie skorzystałam, bo trzeba by było szyć, a ja wolę 'na okrągło' :)
Czapeczkę odgapiłam bezczelnie ze zdjęcia!
Wykorzystałam na ten projekt superfajną
bawełenkę (zaznaczam, że nie jestem fanką bawełny). Jest fantastyczna, mięciutka i 'niesznurkowata'.
Całą chronologię mojego blogowania-dziergania diabli wzięli, ale postaram się to jakoś wyprostować.
Pozdrawiam mocno!